Droga, wierzba sadzona wśród zielonej łąki, Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze. Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze, A pod niebem wysoko śpiewają skowronki. Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy, Droga, ktorą co święto szli ludzie ze śpiewką, Idzie sobie Pan Jezus, wpółnagi i bosy Z wielkanocną w przebitej dłoni choragiewką. Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste, Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska. Poznała Zbawiciela z świętego obrazka, Upadła na kolana i krzyknęła: "Chryste!". Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą, A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem I rzeknie: "Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą, Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem." Wielkanoc - Krzysztof Kamil Baczyński Sklepienie - chwila - a niebo rozsadzi, jest jak pierś w górach coraz szersza, niosąc strumień biały, rzucony jak ogień z powały, który jest słońca promieniem i głosem, a w nim gołębie krążą znacząc ślady lotu i jak pył w świetle cichym zmieniają się w złoto. Takich świątyń gotyku jest w powietrzu wtedy jak lśniących bąków, które krążą z bliska, unoszących spalone wiekami szkielety i spokojnych, wyniosłych jak nieba kołyska na ziemi, gdzie pielgrzymem jest na placach ludnych każde drzewo, a świętym każdy człowiek smutny. Ten czas jak w chwilę grozy przemieni się? Znacząc coś ponad ludzkie zgliszcza i twarze, co w głodzie mają pozór stłuczonych kryształów i płaczą, i jeszcze płaszcz gwardyjski z fantazją uniosą, i jeszcze łzy kryształem, a krew nazwą rosą, i jeszcze wznios ą ramię i nazwą kościoły, choć im się zdają jakby z róż na poły z krzyżami budowane. O ty kraju! w tobie ja znam za wiele oczu, które się dopalą, nim w nich ogień poznają, gdy proch stoczy w grobie, i zbyt wiele znam świątyń, które się rozwalą, nim im świętość przydadzą jak koronę królom. O ty kraju! ja jestem bólem twoim bólem i krwią krwi twojej białej - pszenicy łanowej, i krwi twej purpurowej, co jest w twojej mowie. Więc znów ten czas powraca, a co z nim co? gdy ziemia huczy w nim na kształt miecza i na kształt płomienia jak z michałowych mieczów liść spadły jak z drzewa, który na ziemię lecąc - pali, nie ogrzewa, i wygania raz drugi, jak wtedy, z bram raju. Tak nam przemienia ziemię i serca w tym kraju, w którym wszystko zmienione na popiół - wytrzyma i będzie jak czuwanie skutego olbrzyma, i będzie, gdy zawoła czas i znów dorosną nowe w czerwień jak zieleń drzewo każde wiosną. Więc zawirują kształty najczystszych przeznaczeń, które staną się światłem, chociaż są rozpaczą, które wzniosą się z trwogi, bo w trwodze się staną jedną z tych pięciu - odkupienia raną, jedną z tych pięciu - co głowami płaczą, jedną z tych pięciu - tą w serce zadaną. I kto jest człowiek tylko i cierpiał w tej ziemi, będzie skuty z jej śmiercią i jej przebudzeniem, i choćby w niej umierał jak nędzarz - to zbudzi po cierpieniu, w powstaniu powstawanie ludzi i sam jak człowiek wzejdzie, i sam krew przebaczy, bo wie, co znaczy skonać i cierpieć co znaczy. I niech się święci w świetle wirowanie pyłu, i niech się święci ten dzień, co jest miłość, ten dzień, co niósł na sobie przez trumny i ruchy złożenie w grobie ciałem, a wstawanie duchem. Pieśń paschalna - Konstanty Ildefons Gałczyński Nie Kalwaria, nie Golgota, ale chmura szczerozłota i wiatr skory; nie noc i cierń, ale słońce i blaski się wplatające w kędziory. Na tej szczerozłotej chmurze fruniesz - zwycięski - ku górze, "Sprawca zachwytów"; lśni marszczona wiatrem szata, a z szaty na Polskę spada woń hiacyntów. Za te cuda oczywiste jakże ja Cię uczczę, Chryste? Wierszem chyba. Lecz patrząc na Twoją chwałę, stanąłem i oniemiałem, jak ryba. Bo trudno ziemskim inkaustem sprawy opisać przepastne: wiatr i złoto - chyba tylko oczy zadrzeć, zasłuchać się i zapatrzeć w szum odlotu. Spójrzcie: nad Wieżą Mariacką! Spójrzcie: już mały jak cacko leci. Wirują złociste koła. Zieleń gra. Purpura woła. RESURREXIT. Wielkanoc mojej córki - Konstanty Ildefons Gałczyński Dzwony i hiacynty, pisanek wzór święty, cały świat w blaskach i szumie; przyleciały ptaki, udały się babki - ależ cóż z tego ona rozumie? Kira, moja mała córeczka, Kira, moja smagła córeczka. Dzwony za daleko, hiacynty za wysoko, babki jeszcze jej nie wolno jadać; o ptaku na drzewie, o ziemi, o niebie mogę tylko jej, jak umiem, opowiadać... Kira, moja mała córeczka, Kira, moja smagła córeczka. Brzdąc o niczym nie wie, "Njam - njam" mówi ledwie i na nóżkach paluszki liczy. Toć niecały roczek! Wózek, soczek, smoczek to jej świat jest złoty, tajemniczy. Kira, moja mała córeczka, Kira, moja smagła córeczka. Dzwony biją stare: "Mateusz" i "Marek", dzwony strojne, strojniejsze niż lira; w kadzidłach, w muzykach, w szkłach, w modlitewnikach światło dwięczy, a w domu śpi Kira. Kira, moja mała córeczka, Kira, moja smagła córeczka. Boże zmartwychwstały, udziel nam swej chwały, wszystkim święto daj w hiacyntach, w dzwonach, żeby wszystkie dzieci na tym gronym świecie mogły w rączki klaskać tak jak ona - Kira, moja mała córeczka, Kira, moja smagła córeczka. |